Nie bronię Orbana, ale...

Pewna niedawna wypowiedź premiera Węgier Viktora Orbana wywołała wśród czeskich polityków burzę protestów. Orban w wystąpieniu przed prezydiami Parlamentu Europejskiego odpowiadał na pytanie z sali, co sądzi o dekretach prezydenta Edvarda Benesza, i stwierdził, że w jego przekonaniu nie pozostają one w zgodzie z normami prawnymi Unii Europejskiej. Bardzo trudno było mu sobie wyobrazić, żeby państwo, które w swoim systemie prawnym ma takie normy, mogło stać się członkiem Unii, zakładając, że je po wejściu do niej w systemie tym pozostawi. Orban nie uważa więc tej sprawy za problem bilateralny (czesko-węgierski czy słowacko-węgierski), ale za problem zasad prawa europejskiego. Od przyłączenia do Unii oczekuje, że dekrety Benesza automatycznie znikną z czeskiego i słowackiego systemu prawnego.

Na to wystąpienie zareagował w piątkowym numerze dziennika "Mlada Fronta Dnes" Michal Mocek - Orban i Zeman są według niego ograniczonymi środkowoeuropejskimi nacjonalistami, którzy wypowiadają się, biorąc pod uwagę jedynie cierpienia swojego własnego narodu. Kiedy Zeman "nonszalancko rzuca kilka słów o wygnaniu >>hitlerowskiej piątej kolumny<<, jest to z tego punktu widzenia tym samym, co żądanie Orbana, żeby unieważnić dekrety" (gdzie indziej z kolei pisano, że obrona dekretów przez Zemana to taki sam nacjonalizm jak ich krytykowanie przez Orbana).

Tymczasem Orban wcale nie domagał się unieważnienia dekretów ani nie uzależniał od tego wejścia Czech do Unii Europejskiej. Czescy nacjonaliści w swoim wzburzeniu zmieniają jego słowa po to, żeby łatwiej móc je zwalczać. Poza tym mamy do czynienia z typową demagogiczną sztuczką - wobec problemu, który głęboko nas angażuje, zajmujemy stanowisko bezstronnego sędziego, do którego to stanowiska nie mamy prawa - z jednej strony nacjonalista Zeman, z drugiej nacjonalista Orban, a pośrodku my, jedyni sprawiedliwi. A wreszcie i przede wszystkim - krytykować dekrety to nie to samo, co ich bronić, i absolutnie nie to samo, co nonszalancko rzucać kilka słów o wygnaniu hitlerowskiej piątej kolumny. A to dlatego, że krytyka dekretów jest słuszna - są to normy nieludzkie i w zgodzie z prawem nie da się zachować ich ważności.

Wyobrażenia premiera Węgier są jednak dość naiwne. Verheugen pokazał już wyraźnie, że asekuranci z Unii Europejskiej boją się mieszać w takie sprawy. Zresztą dlaczego mieliby za Czechów wyciągać kasztany z ognia? Unieważnić dekrety możemy tylko my, my sami. Nikt nie może jednak oczekiwać, że węgierski polityk, jeśli zdecyduje się na pytanie o dekrety odpowiedzieć (a nie widzę powodów, dla których nie miałby tego zrobić, byłoby to nieszczere), powie cokolwiek innego, niż powiedział Orban. Dekrety mocno uderzyły w Węgrów na Słowacji, uczyniły z nich niewolników pozbawionych podstawowych praw obywatelskich i majątku.

Politycy Obywatelskiej Partii Demokratycznej [Vaclava Klausa - red.] mówią teraz, że oto powstaje oś Monachium - Wiedeń - Budapeszt. Coś oczywiście jest na rzeczy - w ostatnim okresie bardziej widoczna staje się urojona żelazna kurtyna, która od XIX wieku podzieliła nasz region i uczyniła z niego najpierw bezbronną ofiarę Adolfa Hitlera, a później Józefa Stalina. Przyczyniły się do tego wszystkie narody regionu, nie wyłączając Czechów ani Węgrów.

Węgrzy np. przez to, że ważną zdobycz historyczną, austriacko-węgierską umowę z 1867 r. przekształcającą monarchię w państwo dualistyczne, zdobycz okupioną krwią i ofiarami, wykorzystali przeciw swoim sąsiadom i uciskali swoich niewęgierskich współobywateli tak samo jak w dobie absolutyzmu Bachowskiego [lata 50. XIX wieku - red.] ich samych uciskali Austriacy. Reagując na oczywistą krzywdę doznaną po I wojnie światowej, ostatecznie złączyli się z hitlerowską Trzecią Rzeszą i nie potrafili już wyswobodzić się z jej śmiertelnego uścisku.

Czesi zaś przez to, że kiedy w roku 1918 dorobili się własnego państwa, które uzyskali dzięki wieloletniej nieefektownej i bezinteresownej pracy politycznej wielu ludzi, nie potrafili ani uczynić ze swoich współobywateli innej narodowości równoprawnych partnerów w rządzeniu tym państwem, ani wyrzec się terytorium, które zamieszkiwały "mniejszości" narodowe. Reagując na oczywistą krzywdę doznaną w latach 1938-39, złączyli się ze stalinowską Rosją i nie potrafili już wyswobodzić się z jej śmiertelnego uścisku. Po II wojnie światowej dopuścili się na swoich niemieckich i węgierskich współobywatelach okrutnego bezprawia. Jedyna różnica między Węgrami a Czechami tkwi w tym, że Węgrzy stopniowo próbują poradzić sobie ze swoimi problemami historycznymi, rozliczyć się z nich, podczas gdy my, Czesi, o swoich problemach nie chcemy nawet słyszeć i wpadamy w histerię, kiedy ktokolwiek nam o nich przypomina.

Współpraca Grupy Wyszehradzkiej, która zrodziła się po upadku komunizmu, była próbą usunięcia tej żelaznej kurtyny. Jej likwidacja zakłada dobrą wolę i autorefleksję wszystkich zainteresowanych. Polityka czeska na razie założenie to sabotuje.

"Mlada Fronta Dnes", 25 lutego 2002 r
Gazeta Wyborcza nr 50, 28/02/2002 Opinie,Gazeta Środkowoeuropejska
Tłum. Leszek Engelking